"Nie martw się dziecko
Horror się nie zacznie
Dopóki nie wpuscisz
Nie poznanego w
Nierozumną czesc tego
Co uczucia bierze za nieważne"
- Raz kozie śmierć – rzekła kózka, podchodząc do trudnej wyczynowej akrobacji na skraju urwiska i na wieki zamilkła. Śmierć w ten czas do kozy przybyła i ot tak (jak to zawodowi rzeźnicy usuwają tłuszcz z mięsa) usunęła duszę kozy z ciała. Kózka wielce była tym strapiona, co jej kostucha tak piekne ciało wzięła. I beczec nim umiała, i skakac nim umiała. Raz tylko skok za trudny spróbowała, no i już więcej nie skakała. (Jednak czy kózka byłaby kózka nie skacząc, czy można odmawiac kozce tak fundamentalnej dla niej rzeczy jak skok, po to tylko żeby ja przed szkodą uchronic?) Teraz natomiast co z jej pięknego ciała, z jej pięknych ambicji? Teraz jest tylko skorupa swojego dawnego siebie, byle majakiem. Majakiem, albo własciwie esencją, golizną najgolszą, ktorą teraz śmierc wscibska w całej okazałosci podziwia. Przecież nie miała kózka jeszcze umierac, jeszcze nie teraz!
Nagle coś przerwało jej tok myślenia. Czy to wzrok smierci, który teraz jakis odmienny jej się wydał? Czy może jednak jakies ukłucie bezpośrednio wykonane w jej goliznm, w jej esencje, w jej dusze. Teraz w pełni kózka uświadomiła sobie swoją Nagośc i swoją Bezradnośc w tym stanie. To one ją bodły, to one ją paliły, wraz z nimi palił ją wzrok, ten ohydny, wscibski wzrok Śmierci. Te oczy, z których płynęła bezgraniczna groza, z których na jej dusze kaskadowała nienawisc w ilosciach potęznych. One ją paliły! Kózka czuła jak ten wzrok przeżera całe jej jesteswo, jak trawi ją niczym kwas. Tyle Bólu! Czemu teraz nie może umrzec?
Ból natomiast robił swoje, robił to co do niego należało. Dokonywał zabiegu wykonywanego już setki razy. Przedarłszy się przez powłoke duszy, wdziera się do wnętrznosci kózki. Trawi wszystko na swojej drodze. W końcu dociera do ostatniego bastionu spokoju i zaczyna ostatni boj przed bramami serca. Słabe serca nie mają z tym Bólem szans, jedynie te uzbrojone w arsenał miłosci mają jakas mozliwosc obrony. Walka niestety nigdy nie jest równa. Sprzymierzeniec Bolu: mózg, zawsze przychodzi wesprzec wojego pana. Tak też Ból boi się jedynie serc z niebiańskim wsparciem. Tych serc, które pomimo ataku dokonywanego przez hordy rzeczywistosci, pozostają nierozdarte. Kózki miłosc niestety nie znała ten niebiańskiej potęgi. Jej miłośc tkwiła w tym co doczesne, a smierc brutalnie odebrała jej tą doczesnosc. Ból ją zwyciężył .
Teraz już nie miała nic. Teraz usłyszała ciężkie akordy Marsza Pomazańców. Teraz chłostały jej bębenki w uszach. Śmierc, która dowodziła atakowi Bólu stojąc nieruchomo, teraz się poruszyła. Teraz tęz popchnęła kózke by ruszyła się z miejsca. Całe to teraz wydawało się dziwnie ciężkie. Tak jak gdyby czas już nie płynął, jak gdyby z każdym nowym Teraz wbijał gwóźdź w słabiutką duszyczkę kózki.
W takim Teraz kózka postanowiła swój pierwszy krok w tym nowym swiecie, dostrzegając ze jest to całkiem inny świat, niż ten w którym zwykła żyć. Pozornie świat nowy był podobny do starego, ale tutaj cienie wydawały się głębsze, z polnych kwiatów unosił się fetor smierci, z wąskich zapadlisk i szczelin w skałach wyglądały łby demonów, zwłoki petały się pod nogami, a na nich żerowały larwy much końskich, wiecznie niezmienne, wiecznie oślizgłe, wiecznie zgnilne. W tym świecie kózka postawiła swój pierwszy krok. Pierwszy, bo kózka zauważyła w sobie zmianę. Odkryła ze nie jest już kózką, dostrzegła że teraz jest tworem szkaradnym z rogami, genitaliami, kopytami i kosmatym ogonem. Czy kózka była teraz diabłem? Twór ten poczuł się w tym momencie ogromnie zagubiony (kolejne Teraz uderzyło). – A może – Twór pomyślał – nigdy nie byłem własciwie kózka, może to był tylko sen! .
Śmierc zniknęła z pola widzenia, a własciwie ze strefy, w ktorej jej obecnosc przytłaczała twory ziemskie czy nieziemskie, stare czy nowe. Jej miażdżąca obecnośc jej aromat demona odeszły. Twór poczuł się teraz kopletnie samotny. Czy śmierc była dawała mu komfort psychiczny pośród tej krainy rozkładu? Czy ona nie miała przypadkie towarzyszyc, przewodzic w tym nowym swiecie. W koncu to ona go do niego sprowadziła. Twór przeciez był tu kompletnie zagubiony. Ba, nie znał nawet samego siebie!
Zaczeło się już sciemniac, ale nie tak, że wiadomo, iż słońce wzejdzie następnego dnia. Zaczęło się scimniac tak jakto muzyka w tych psychodelicznych zabawkach, w których muzyka zawsze staje się coraz wyższa i wyższa ale nigdy za wysoka, i tak na wieki. Gdzieś tam w dali Twór kątem oka dostrzegł plamkę światła.- Nie możliwe, tylko złudzenie i tak była za daleko żeby do niej dążyc. To resztki nadziei we mnie pragneły ją ujrzec i wytorzyły iluzje - . Tak pomyśał twór i pośród robactwa, fetoru śmierci i brzytwozębnych demonów pogrążył się w ciemnosci najgłebszej . I tak trawiony przez larwy much, które uznały go za padline, pozostawał i chłonął, a każde kolejne Teraz było mu towrzyszem i jedynym informatorem ze istnieje.